PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=873}
7,5 42 645
ocen
7,5 10 1 42645
8,3 25
ocen krytyków
Magnolia
powrót do forum filmu Magnolia

Nie jestem filmoznawcą, nie obejrzałem dzieł X muzy pewnie więcej niż kilkaset, niemniej przyznam, że nie miałem jeszcze dotąd styczności z filmem, który wzbudziłby we mnie tyle negatywnych emocji. Opisując mój odbiór filmu postaram się wykonać to jak najbardziej obiektywnie, zawierając konstruktywną krytykę.
Na początek trochę o treści „Magnolii”, a raczej o pewnych jej subtelnościach. Trzy pierwsze sceny wprowadzające opowiadają o zbiegach okoliczności. Nawet ciekawe, nie powiem, że nie. Gorzej zaczyna się dziać później. Pojawia się Tom Cruise, przypominający mi swoją aparycją nieco Patricka Swayze z „Donnie Darko”. Zastanawiam się nad sensem wprowadzenia roli byczego playboy'a. W „Donnie Darko” pretensjonalność przemów Patricka została obnażona, lecz w „Magnolii” Cruise tryumfuje; nikt spośród widowni nie próbuje mu się sprzeciwić. Opowiada on o swoim systemie „Uwiedź i zniszcz”, co na początku było frapujące, lecz ileż można? Miałem nadzieję, że wraz z biegiem filmu coś przełomowego się z Tomem stanie, lecz jedynie dziennikarka przyłapała go na kłamstwie oraz Tom spotkał się po latach ze swoim ojcem. I tyle? Niestety tylko tyle. Nic się w życiu Toma najpewniej nie zmieniło. Naturalnie uronił podczas spotkania z ojcem odpowiednią dla tego typu filmów ilość łez.
Oglądając „Magnolię” odnosi się wrażenie, iż wszyscy bohaterowie zachowują się jakby byli przygłupami. Drażni banalność dialogów. Do tego wiecznie płacząca Melora Walters wciąga kokainę kilogramami i nic się jej nie dzieje? Najtwardszy niuchacz już dawno by odpadł.
Wiele w filmie jest scen przesadnie prostych i pretensjonalnych, przy tym niezwykle nudnych. Na przykład policjant (John C. Reilly) udzielający każdej kolejnej właścicielce hałaśliwych lokali rad o tym, że nie należy hałasować. Czy podczas drugiej interwencji policjant rozmawiając z amatorką kokainy faktycznie nie dostrzegał jej ciągłych drgawek? A nawet jeśli zwrócił na to uwagę, to biorąc pod uwagę jego moralizatorstwo w przypadku słuchania głośnej muzyki, nic nie powiedział o złych skutkach narkotyków? Linda (Julianne Moore) powtarzająca niezliczoną liczbę razy „zamknij mordę” podczas dyskusji z prawnikiem. W około jednej piątej filmu szef sklepu (Alfred Molina) zwalnia z pracy omnibusa (Williama H. Macy), który spazmatycznie wyrzuca z siebie, że pragnie aparatu nazębnego. Murzynek po przestrodze policjanta o brzydkim słownictwie recytuje swą „poezję” już bez kuchennej łaciny. Młody omnibus (Jeremy Blackman) podczas wizji teleturnieju pragnie iść do toalety lecz nie mu się na to nie pozwala, więc popuszcza w gacie, a jego ojciec myśli tylko o pieniądzach z wygranej. Po co to wszystko? Co to wnosi do filmu? Każda z wymienionych oraz pozostałych scen z osobna prawdopodobnie nie byłaby tak męcząca, ale film składający się jedynie z takich scen niezmiernie drażni. Zrozumiałbym, gdyby później wszystkie wątki wyraźnie się zazębiły, doszło do jakiegoś przełomu. Jednakże spadły żaby. Zastanawiam się, czemu nie został ów film oznaczony jako gatunek science-fiction? Owszem, istnieje zjawisko deszczu zwierząt, niemniej z tego co zorientowałem się w internecie nigdy nie zdarzyło się ono w choć ćwierci tak wielkim natężeniu jak przedstawione w filmie. W dużej większości przypadków były to zwierzęta dużo drobniejsze: małe ryby, kijanki. Ponadto deszcz taki zawsze występował na bardzo małym obszarze.
Abstrahując od realności wyżej wymienionego zjawiska, można tutaj dostrzec nawiązanie do Biblii o pladze żab. Konkretnie reżyserowi chodziło najwyraźniej o wyrwanie się z niewoli, w tym wypadku nie faraona (jak miało to miejsce w Biblii), lecz niewoli własnej. W istocie, po owym deszczu bohaterowie odmieniają się; stają się bardziej szczerzy niż przedtem. Rzeczywiście, pomysł ciekawy, niemniej kiepsko wdrożony. Dla bohaterów samo zjawisko deszczu wcale nie wydaje się czymś nadzwyczajnym. Nasz policjant mimo anomalii ściga rzezimieszka wspinającego się na mur, nawet nie spróbuje ogarnąć co się wokół niego dzieje. Byczek Tom Cruise (owszem, właśnie przeżywa spotkanie z ojcem) nawet nie wyjrzy przez okno cóż to tak impertynencko stuka w sklepienie.
Drażni w filmie brak jasnego splotu wydarzeń, jawnej puenty wnoszącej coś więcej niż przeciętny monolog policjanta, potwierdzenie narratora, że przypadki się zdarzają, płacz wszystkich bohaterów i prośba syna do ojca o bycie milszym.

Jednakże to nie treść, lecz forma tego filmu zniesmaczyła mnie najbardziej. Jednym ze słabszych ogniw najpewniej jest muzyka. Typowo dla produkcji tego typu, przeplatające (a co gorsza nieraz nakładające) się smutno- lub wesoło-sielankowe utwory orkiestrowe z popem. Przemilczę już scenę odśpiewywania przez wszystkich bohaterów tej samej piosenki. Moim zdaniem muzyka kompletnie nie pasuje do filmu, nie współgra z jego akcją. W większości wręcz drażni swą monotonią. Sama w sobie nie jest zła, lecz podąża inną ścieżką niż obraz. Muzyka powinna towarzyszyć filmowi, współgrać z jego kolorystyką, nie być na pierwszym miejscu. Nie powinna przez cały film być taka sama. Nie wątpię, że ciężko znaleźć granicę między muzyką słabo a lepiej dopasowaną. Jestem w stanie rozróżnić te filmy, gdzie muzyka była dobrze dostrojona i miłą się ją wspomina (np. „Taksówkarz”, „Nieznośna lekkość bytu”, „Łowca jeleni”, „Dziecko Rosemary”) oraz te z gorzej dopasowaną. Ponadto w „Magnolii” drażni montaż, przydługie sceny, monotonia płaczu i płytkich charakterów.

Nie wymagam od dobrego filmu, by był skomplikowany, by zawsze zachwycał znakomitym aktorstwem, dobrą muzyką i odpowiednim montażem. Potrafię się bawić przy nieboskich komediach, nieraz rozczuliłem się nad romansem może i nie najwyższych lotów. Chciałbym, by film za który się zabieram nie był głupi; by nie traktował widza jak idiotę, uświadamiając mu jego głupotę tym bardziej, im dłużej ogląda film. I tym właśnie „Magnolia” mnie przygniotła. Daję jej całe dwa punkty. Czemu nie jeden punkt? Bo czuję, że kiedyś dane mi będzie obejrzeć wart najniższej oceny gniot doskonały, który rozłoży mnie na łopatki i znokautuje z kretesem. Odwdzięczę mu się wówczas odpowiednią, specjalnie dla niego zarezerwowaną oceną.
Ktoś mi powie, że przecież ten film miał jakieś ambicje. Owszem, może nie wyszło, ale czyż nie jest on mimo wszystko lepszy od tylu nowo powstałych tandetnych komedii? I w tym właśnie tkwi sęk. Bowiem tak jak tandetna komedia w wielu przypadkach jest świadoma swej tandety i jej nie ukrywa, tak „Magnolia” za wszelką cenę stara się wypłynąć na wody dzieł kultowych, intelektualnych; stworzyć drugie, a nawet piąte dno. Nie dałem się na to nabrać. Kiedy kicz nie ukrywa przede mną swej twarzy, nie dręczy mnie tak jego obecność. Makabryczny jest jednak kicz w masce, koń trojański, wirus plugawej choroby.

Również bardzo negatywne emocje, lecz nie tak silne, wzbudzały we mnie filmy podobnego autoramentu, m. in. „Godziny”, „Drzewo życia”, „Zielona Mila”, lecz powstrzymywałem się od wylania mojego żalu i pretensji, ponieważ przeglądając szczęśliwie znalezione negatywne komentarze nie chciałem wykonywać pracy już dokonanej. Natomiast wertując wypowiedzi użytkowników tego forum na temat „Magnolii”, nie natknąłem się nigdzie na komentarz przynajmniej w połowie wyrażający moje negatywne odczucia po obejrzeniu tego filmu. I zastanawiam się, dlaczego osoby podobnie odbierające „Magnolię” wstrzymują się od komentarza? Nie ma takich osób? A może boją się krytykować coś, co uznane zostało powszechnie za dobre?
Cały film wydaje się zrobiony na siłę, bez ciekawego pomysłu, jedynie dla pieniędzy. Adresowany najprawdopodobniej do osób płci żeńskiej, najpewniej nastolatek, które chwytają się rozmaitych płytko-matematyczno-psychologicznych sensacji typu „wszystko jest przypadkiem”. Dawno nie czułem podczas oglądania filmu takiego zniecierpliwienia i irytacji, aż sam się zdziwiłem, że udało mu się to uzyskać tak prostymi środkami.
Nie jest moim zamiarem moją recenzją nikogo obrazić. Zastanawia mnie jednak zjawisko powszechnej sympatii do tego filmu.
Odczuwam, że dobre kino skończyło się w latach 70. Im dalej z czasem, tym ląd przeobrażał się w archipelag, potem już tylko pojedyncze wyspy dobrych filmów. Oglądając mainstreamowe współczesne produkcje, lecz również zaglądając do gazet, przeglądając dziennik telewizyjny, poziom mojego przerażenia wzrasta coraz bardziej i nie wieszczę temu światu dobrze. Ludzie udławią się własną głupotą, a gdy ktoś u władzy zmądrzeje, będzie już za późno.

ocenił(a) film na 2
nienasycony

Nic dodać nic ująć.

nienasycony

Banalne dialogi ? Nie lada pomyśleć potrzeba żeby takie wymyślić " Things fall down. People look up. And when it rains, it pours.", "I'm quietly judging you"

użytkownik usunięty
nienasycony

przeczytałem w 2015-i nic dodać nic ująć

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones